Tel. sat. iridium na pokładzie Selmy: 881621440894.

Bramka do wysyłania bezpłatnych SMS-ów: http://messaging.iridium.com.

Sms-y wysyłane z komórek NIE DOCHODZĄ na Selmę.


ZAŁOGA PROSI O NIEUŻYWANIE W SMS-ACH POLSKICH LITER I PODPISYWANIE KTO JEST NADAWCĄ WIADOMOŚCI.

Na poczatku wiadomości prosimy wpisywać adresata - unikniemy konieczności czytania całej i odczyta ją sam zainteresowany.

Wiadomości od: do:

data jacht, pozycja wiadomość
2023-05-15
Ushuaia - Piriapolis
W drodze na północ

Do celu zostało 515 nm ale z prognozowanym przeważającym północnym wiatrem dystans ten się nam wydłuży.
Od doby płyniemy na dieselgrocie i właśnie teraz zaczyna się rozwiewać. Wygląda na to, że będziemy mogli pożegnać silnik i ruszyć halsami na północ.

Sztormów już nie zapowiadają, a jedynie max porywy do 35kn.
Codzienne słońce utrzymuje na wysokim poziomie morale załogi. Muszę się Wam przyznać, że nie spodziewałem się takich delikatnych warunków. Bo tylko trzy razy warunki były sztormowe i to w krótkim wymiarze czasowym.

Awarii póki co nie mamy, dalej skoncentrowani wykonujemy prace przy żaglach, a skaczemy po refach i różnym ustawieniu żagli sporo by wykorzystać maksymalnie to co dostajemy od natury.
Z pozdrowieniami ahoy
@wojciech.madej

Día 8

Las últimas noches de navegación fueron con viento suave y con varios barcos de pesca que veiamos a lo lejos, escucharlos por la radio nos hacen sentir que estamos acompañados.

Arrancamos la mañana sin viento y poco a poco fue aumentando hasta llegar a los 18 nudos de viento y una velocidad de 7 nudos.

Una ceñida cómoda, sin ola... esto hace que sea una navegación sin mucho "movimiento". El día de hoy el Wojciech nos preparo un postre Tiramisu y nos compartio su receta (video)! El almuerzo será bife a la plancha con tortilla de papa especialidad de Leandro!

Quedan 500 millas para llegar a Piriapolis...

Diego Quiroga


fot. Wojtek Madej


fot. Diego Quiroga


fot. Diego Quiroga


fot. Wojtek Madej

.
2023-05-12
Ushuaia - Piriapolis
To już dzień 5 naszego rejsu z Ushuaia do Piriapolis.
Płyniemy w 6-scio osobowej załodze mocno Argentyńskiej bo tylko ja tutaj mówię po Polsku. W składzie: @DiegoQuiroga , @LeanChalik , Felipe Ferrer , Andres Glucksberg , DiegoVernaz i ja @WojciechMadej

Muszę przyznać, że Lenadro w zeszłym roku płyną ze mną na trasie Ushuaia - Teneryfa także jest dużym wsparciem, do tego kapitan DiegoQ, instruktor z Bariloche Andres, młody i głodny przygody Felipe, i kursant DiegoQ czyli DiegoV.
Wszyscy dzielnie stawiają czoła warunkom i wspólnie zaczęli tworzyć jeden organizm wzajemnie dbając o siebie i jednostkę. Za sobą mamy już dwa krótkie sztormy w pierwszym wiatr w porywach miał 52kn i trwał tylko kilka godzin, a w drugim max 47kn i kilkanaście godzin.

Do Urugwaju zostało nam 900nm jednak możemy zapomnieć o płynięciu w linii prostej. Prognozy zapowiadają sporo wiatru północnego. Także planujemy optymalną trasę i wykorzystujemy każdy moment by bezpiecznie gnać.

Jak do tej pory raz spotkaliśmy wieloryby i delfiny oraz mieliśmy jednego ptaka na pokładzie, który odpoczywał schowany w żaglu. W porę się zorientowaliśmy bo już miał być rozrefowywany grot.

Za dni parę kolejne wieści z pokładu.
Wojciech Madej

**** Día 5
Salimos el día lunes por la. Mañana de ushuaia, navegamos todo el beagle con viento suave del NO.
Llegamos al estrecho de lemaire 3 am, y desde ahi mantuvimos rumbo general norte!...

El tercer día de navegación nos tocó viento norte fuerte, con rachas de 47 nudos. Cambiamos rumbo, ahora hacia el NE.
Pasamos una noche bastante movida, pero Selma es un barco fuerte, estable y noble!.

Con las velas trimadas no hizo falta timonear.
Al otro día el viento aflojo y hasta entonces estamos de vuelta con rumbo N.

La comida a bordo es muy buena gracias a @leandrochalik que nos sorprende día a día.

El almuerzo de hoy es un matambre de cerdo relleno!

Diego Quiroga


fot.Diego Quiroga


fot.Diego Quiroga


fot.Diego Quiroga


fot. Wojtek Madej


fot.Diego Quiroga


fot. Wojtek Madej

.
2023-04-30
ChileZapraszamy na kolejną porcję zdjęć z Chile:


fot. Patryk Sandach


fot. Patryk Sandach


fot. Patryk Sandach


fot. Patryk Sandach


fot. Patryk Sandach


fot. Patryk Sandach


fot. Patryk Sandach


fot. Patryk Sandach


fot. Patryk Sandach


fot. Patryk Sandach

.
2023-03-29
UshuaiaPowroty

Drugi etap Hornowego rejsu powoli się kończy.
Dziś kierujemy się do Puerto Williams, 70 nm żeglugi kanałami. Warunki sprzyjające.
Tak byśmy mogli zakończyć naszą relację, ale ostatnie dni były wyjątkowe, magiczne. Jak z bajki dlatego chcemy i z przyjacielskiego obowiązku musimy się tym z Wami podzielić.

Wspaniałe lodowce majestatycznie schodzące do wody przyciągały wzrok Naszej załogi. Do tego @Filip @sailcamp zabrał ekipę na kilkugodzinną wycieczkę górską by podziwiać lodowiec Hollanda
Wieczorem za to zorganizowaliśmy wspólne ognisko z zaprzyjaźnioną załogą @PicLaLune z kapitanem @DiegoQuiroga .
Wspólnym śpiewom i tańcom nie było końca.
Maxim czarował nas pieśniami swojego dziadka, Gosia nie była mu dłużna, a imprezę prowadził z całą pewnością najlepszy wodzirej zatoki: Karol.
Opuszczając zatokę Olla popłynęliśmy wspólnie do Fiordu Seno Pia.

Seno Pia Fiord z dwoma ramionami, z których jedno okazało się nie do zdobycia.
Płynąc w paku lodowym niemalże w 100% zasłaniającym wodę przedzieraliśmy się do czoła lodowca.
Śnieg od tej pory pozostał z nami na następne dni.

Decyzja zapadła, odwrót. Płyniemy do zatoki Beaulieu i następnego dnia atakujemy dwa lodowce we wschodnim ramieniu Fiordu Seno Pia.

Atmosfera zimowa, słońce gdzieniegdzie przedziera się przez chmury dając nam pokaz blasków, błękitów i bieli.

Pora rozstań.

Po południu rozdzieliliśmy się, a Pic La Lune ponownie rozpoczął atak na zachodnie ramię fiordu Seno Pia, a my udaliśmy się do zatoki Morning.

Tam czekała nas wycieczka z krótką akcją górską, zakończona sukcesem.

I dziś 29 pisząc tą relację mkniemy na wschód. Startując już o 0600 z metrowym bałwanem na pokładzie rozganiamy chmury i korzystamy ze sprzyjającego wiatru.

@wojciech.madej @voyahoyexp





fot. Diego Quiroga


fot. dron


fot. dron


fot. Filip Kołodziej


fot. Filip Kołodziej


fot. Filip Kołodziej

.
2023-03-25
Przylądek Horn
Pierwsza część Hornowego rejsu za nami.

Po krótkim postoju w ostatniej osadzie wysuniętej najdalej na południe - czyli Puerto Toro, rankiem 23 ruszyliśmy na Horn.
Wczesną nocą, skupieni, szczęśliwi i podekscytowani zrobiliśmy lądowanie na Hornie z wizytacją u latarnika i jego rodziny. Było to pierwsze nocne lądowanie załogi jachtu jakie ten latarnik miał. Ciekawe ile takich było w historii innych latarników?
W odmętach ciemności, Hornowych skał i blasku gwiazd oraz lecącego "pociągu Muska", naszym pontonem dzielnie i skutecznie zawiadywał Filip z @sailcamp, a ja @voyahoyexp krążyłem Selmą czekając na zdobywców.

Resztę nocy i poranek spędziliśmy na Drake'u. Halsując się, załoga zdobywała oceaniczną lekcję żeglarstwa i pokory. Warunki od hawajskich po Hornowe czyli pełne słońce zakończone deszczem i porywami do 45 kn. Każdy poczuł smak tego południowego pływania, a dla niektórych z Nas było to trochę za dużo.

Szczęśliwi, rankiem 25, dopłynęliśmy do Puerto Williams, by już po kolejnej odprawie być w drodze do chilijskich kanałów i lodowców w nich mieszkających.

Ciekawi tego co nas czeka płyniemy w kierunku chilijskiego lodu. autor:

@Wojciech.madej


















fot. Wojtek Madej i Filip Kołodziej

.
2023-03-12
Puerto Williams, ChileRelacja 7, ostatnia.

Jest już długo wyczekiwany piątek; dokładniej godz.: 17 lokalnego czasu, a 21 w Polsce… Kilka godzin wcześniej, około 2:30 lokalnego czasu (6:30 w Polsce) pod osłoną nocy z widocznością księżyca i intensywnie świecących gwiazd rzuciliśmy kotwicę, aby przeczekać północny, niesprzyjający nam wiatr. Schronienie znaleźliśmy wśród chilijskich wysp południowych. Tym samym zakończyliśmy najtrudniejszy i najbardziej niebezpieczny etap powrotu z Półwyspu Antarktycznego. Ulga i oddech dla wszystkich.

Trasa przez cieśninę Drake’a to zawsze orka na ugorze i to dla każdego żeglarza, tym bardziej dla nas - raczej nie - żeglarzy; za to nurków i miłośników niebanalnych przygód. Różnie dla poszczególnych załogantów ten Drake zalazł za skórę. Jednych na blisko pięć dni wyłączył, innych zamulił, a mnie zmasakrował cieleśnie. Taniec w garnkach w ciasnym kambuzie i w pralce wirówce tylko tak mógł się skończyć. Pomimo braku apetytu, karmiłem załogę jak mogłem. Pewnie długo nikt z nich już nie tknie owsianki, makaronu i ziemniaków. Na te pięć długich dni wszyscy stali się wegetarianami. Za to dzisiaj mięsożercy nadrobili swoje straty gastronomiczne i każdy najadł się pod kreskę. Huśtanie ustało. Humory wróciły do normy. Znowu zaczęliśmy życie towarzyskie w rytm polskiego rock and rolla.

Cztery i pół doby przeprawy przez cieśninę Drake’a to trening cierpliwości, pokory i oczywiście wytrwałości. Każdy z nas wróci mocniejszy, i doskonalszy. Dobra ekipa to podstawa, to również gwarancja sukcesu, bo jeśli ktoś nam po prostu odpadał, to bez gadania zastępował go inny. Taka wartość z tego rejsu i z tej wyprawy. Także uważajcie - bo nie będzie na nas mocnych. Nasz troskliwy Admirał Wojtek postanowił ze względu na informacje o pogodzie skrócić nieco nasz pobyt na samej Antarktydzie. Nie mieliśmy zbyt dobrej perspektywy. Prognozowane dwa sztormy i północny wiatr nakazały nam obranie kursu na zachód, dzięki temu aż cztery razy przecinaliśmy południk Horn :).

Było naprawdę grubo. Udało się maksymalnie płynąć 17 węzłów, a wiatr wiał do 45 węzłów. Większość trasy przepłynęliśmy na małym kliwrze, drugi ref na grocie i pierwszy na bezanie. Sama nazwa cieśniny Drake'a, takiego Mount Everestu dla miłośników żeglarstwa pochodzi od Sir Francisa Drake, który to w roku 1577 kierował pierwszą brytyjską ekspedycją, która okrążając kulę ziemską przypadkowo odkryła połączenie Oceanu Atlantyckiego z Oceanem Spokojnym. W tym miejscu warto też dodać, iż przylądek Horn odkrył holenderski kupiec Isaac Le Maire w 1616 roku. Nazwa Horn oryginalnie pisana Hoorn pochodzi od nazwy holenderskiego miasta z którego wyruszyła jego ekspedycja. Bardzo trudne to wody, stanowiące przez wieki drogę morską ze wschodu na zachód (zanim odkryto Cieśninę Magellana i wykopano kanał w Panamie).

Drake pokonany, Horn zaliczony, ale nasza wyprawa trwa dalej. Płyniemy do Puerto Williams w Chile, gdzie po tak zwanym rozpoznaniu zobaczymy co dalej. Mamy oczywiście ochotę na nura. Chęci wróciły, zdrowie i morale w górnej skali. Jest to także zasługa prysznica jaki zaliczyliśmy po blisko dziesięciu dniach bez mydła. Normalnie też możemy poruszać się po zacnej Selmie. Nie przewraca nas już ten wredny Drake. My tu naprawdę doceniamy takie drobne rzeczy, które w realu są raczej normą…

Pokora, szacunek, wytrwałość. Prawi i sprawiedliwi w działaniu napinamy dalej.
A teraz już za dni kilka czekajcie na wieści indywidualne, bo jak wróci net każdy zasypie nimi swoich naj naj naj. Czuwaj.

Miłosz Dąbrowski


fot. Ewa Madej


fot. Miłosz Dąbrowski

.
2023-03-07
Cieśnina Drake'a
Otwieram oko i szybko analizuję. Aha zdrętwiała mi znowu ręka, ciśnie pęcherz i boli czoło. Ciasno. Okey, jestem w swoim kojo. Selma, Antarktyda. Szybko sobie przypominam… Jachtem raz po raz kołysze i rzuca. Zapieram się w łóżku ograniczonym deską chroniącą przed wypadnięciem. Oceniam szybko; wieje pewnie ze 25 węzłów. Płyniemy lewym halsem. Cholera, trzeba jakoś zleźć na dół i przejść pięć metrów do kibelka. Teraz przydała by się substancja jakiej używał Spiderman. Ułatwiła by nasze aktualne życie. Mimo, że jej nie mam, balansuję i wklejam się ciałem w zabudowę jachtu. Jakoś idę. Po drodze spotykam schodzącego z wachty Stacha (drugi Miłosz, nazywany tak przeze mnie roboczo w celu szybszej identyfikacji).
Pytam, jak tam? Odpowiada: dobrze!
No i dobrze. Wracam do kabiny i z wyczuciem oraz przeczuciem wskakuję na kojo. Pode mną śpi Sławek. Obok Czarek i Marek. Wszyscy korzystamy z wolnego czasu i regenerujemy siły.
Odpalam komputer. Jest niedziela 5 marca, 18:45 lokalnego czasu, a w Polsce 22:45. To właśnie komputer uśpił mnie skutecznie ze 2 godziny temu.
Jakieś 9 godzin wcześniej odpłynęliśmy z ostatniego kotwicowiska w Port Lockroy. Jeszcze rano jedliśmy pyszne naleśniki, które zamówiliśmy wczoraj u Marka i Cezara. Potem była ostatnia antarktyczna wycieczka. Filmowałem i fotografowałem pingwiny białobrewe, nazywane przeze mnie cwaniaczkami. Wszyscy obserwowaliśmy je wielokrotnie, jednak są to chwile, które dla mnie mogą trwać w nieskończoność. Po dłuższym przyglądaniu się mieszkańcom koloni zaczynamy łapać ich zwyczaje i prognozować co może się wydarzyć. Jest to niesamowity spektakl.

Niekończące się misterium życia i śmierci. Kilka młodych pingwinów walczy już teraz o przetrwanie. Ich opóźnione narodziny i rozwój grożą śmiercią. Jeśli szybko nie stracą puchu, a ich ciała nie pokryje substancja chroniąca pióra przed namaczaniem zginą… A na to już czekają ptaki. Na naszych oczach dwie skuły oprawiają pingwinie truchło. Opodal kamieni jeszcze w śniegu dostrzegam dwa rozbite jaja. Te pingwiny jeszcze nie zdążyły się wykluć, i zostały zjedzone przez silniejszych. Nawet unoszący się w powietrzu zapach mocznika nie przeszkadza. Pingwini teatr trwa w najlepsze, mamy bilety na nieograniczony czas, więc korzystamy.

Nasyciliśmy się Antarktydą do pełna. Mieliśmy szczęście do pogody i przyrody. Obserwowaliśmy mieszkańców tego kontynentu z powietrza, ziemi i spod wody. Ja osobiście; a myślę, że także i reszta ekipy wchłonęliśmy i zakodowaliśmy to wszystko na długo. Będzie o czy opowiadać. Krajobrazy Antarktydy to bajki autorstwa najlepszych autorów. Zwierzęta emanują wolnością, spokojem i dostojnością. Trzymając się rozsądnych dystansów nakazanych przez IAATO nie zakłócaliśmy ich spokoju, spokojnie patrząc jak sobie żyją, odpoczywają, bawią się i żerują. Pingwiny Białobrewe, kilka pingwinów Adeli i Maskowych. Do tego kilkanaście z 20 gatunków ptaków jakie tu występują. Humbaki, orki, foki Weddella, krabojady i uchatki. No i na deser lamparty morskie. Widzieliśmy to wszystko na własne oczy. A sceny te bawiły i wzruszały.

Niesamowite były także nurkowania, tak jak i niesamowita jest cała Antarktyda. Kilka godzin spędzonych pod wodą w temperaturze od +1 do -1 to obserwacja antarktycznej rafy i jej drobnych mieszkańców, w świetle latarek kolorowych nie mniej niż tych organizmów z rafy koralowej. Do tego nurkowanie przy górach lodowych. Mistycznych i przede wszystkim niepowtarzalnych w swoim kształcie.
Na pewno każdy z uczestników inaczej i po swojemu zapamięta Antarktydę. Będziemy jeszcze długo po powrocie pokazywać ją na różne sposoby, w różnej formie i opowiadać Wam przeżyte historie. Na pewno nasza przygoda jest nietuzinkowa. Dobrze dobrana ekipa, wspaniały kapitan oraz profesjonalna załoga i sprawna Selma dały nam bezpiecznie (póki co) zmierzyć się z prawdziwym, nie zmienionym przez człowieka światem. Tam wszystko wyznaczał rytm zapodany przez przyrodę. Na Antarktydzie nikt nie miał szans ściemniać. Tam wszystko jest prawdziwe, a prawda szybko zwyciężała. Każdy miał do zdania egzamin z samego siebie.
W naszych głowach będzie nowe (mam nadzieję) spojrzenie na ludzki świat i jego problemy.

Zuchwała dwunastka wkracza w fazę powrotu. Trochę niektórzy przeziębieni i mocno zmęczeni; ale wiem że jeśli nawet nie teraz, to za chwilę dumni z osiągnięcia i zachwyceni. Wszyscy wrócimy mocniejsi i odporniejsi na problemy. Kończąc relację wspomnę tylko, że od uderzenia palcem w klawiaturę i tym samym wyświetlenia pierwszej litery na monitorze minęło 20 godzin… Niełatwo jest pisać i trafiać w pożądany klawisz, nie łatwo gotować, ogarniać zdjęcia, robić cokolwiek. Pół godziny działania, dwie spania. Tak teraz najbliższe dni; dni świstaka będą wyglądać. Wyruszyliśmy dwa dni wcześniej chcąc uciec przed wielkim sztormem. Aby do Chile :)

Miłosz Dąbrowski


fot. Miłosz Dąbrowski


fot. Miłosz Dąbrowski


fot. Miłosz Dąbrowski

.
2023-03-05
Stacja Vernadsky, Antarktyda27.02-2.03.2023

Żegnamy stały ląd Antarktydy, o 6 rano podnosimy kotwicę i płyniemy dalej na południe, w kierunku ukraińskiej stacji badawczej Vernadsky. Krajobraz zmienia się na coraz bardziej zimowy – lodowce są większe i masywniejsze, nawisy śnieżne na szczytach gór groźniejsze, a przede wszystkim – na oceanie pojawia się lód. Nie pojedyncze góry lodowe, jak na północnych krańcach Półwyspu Antarktycznego, ale całe ławice lodu. Miejscami są to pola drobnego lodowego paku, miejscami gromady większych growlerów i gór lodowych. Żegluga wymaga nieustannej uwagi – niepozornie wystający nad powierzchnię morza growler o wymiarach nawet „tylko” metr na metr waży tonę i zderzenie z nim mogłoby mieć dla Selmy groźne konsekwencje. Nawiguje głównie nasz skipper Wojtek albo stali członkowie załogi Damian i Ewa, warunki są za trudne żeby powierzać ster reszcie ekipy.

Przed południem dopływamy do Kanału Lemaire, niezwykle spektakularnego widokowo, ale ryzykownego przy próbie przejścia, szczególnie niewielkim jachtem. Kanał jest wąski, w najwęższym miejscu ma 600m szerokości, z obu stron otaczają go wysokie, niemal pionowe skalne i lodowe ściany i często potrafi być całkowicie zablokowany lodem. Z daleka trudno ocenić czy tym razem liczne góry lodowe które widzimy w kanale zamykają go całkowicie czy można się między nimi prześlizgnąć. Fala jest spora, silny wiatr wpycha nas w kanał, jeżeli nie da się go przebyć, powrót może być trudny i powolny. Skipper zdecyduje się zaryzykować i udaje się! Nagradzani niezwykłymi widokami, lawirując między polami lodu przepływamy 5 milowa cieśninę i wydostajemy się na bardziej otwarte wody.

Dalsza żegluga jest łatwiejsza i przy sprzyjającym wietrze stosunkowo szybka, wczesnym wieczorem kotwiczymy w bezpiecznej i dobrze osłoniętej od fali i wiatru zatoczce wyspy, na której, może 200m, dalej widzimy budynki stacji Vernadsky, z każdej strony otoczone przez gromadki pingwinów. Ptaki wydają się być całkowicie zżyte z personelem stacji, kręcą się niedaleko ludzi nie zwracając na nich najmniejszej uwagi. Okolice stacji Vernadsky to najbardziej na południe wysunięty punkt naszej podróży, szerokość geograficzna 65.15’ S, zostało nam trochę ponad 200km do południowego Koła Polarnego.

Następny dzień poświęcamy na przygotowanie nurkowań – trzeba z ładowni Selmy wyciągnąć i przygotować sprzęt, rozstawić sprężarki, zmontować wszystko, porobić plany nurkowań. To nie są tropiki gdzie można skoczyć do wody po kwadransie przygotowań – nurkowania są bardzo atletyczne, grube ubrania, suche skafandry, ogromna ilość balastu (22-28kg/osobę!) konieczna do zrównoważenia wyporu bardzo słonej wody i skomplikowanego ekwipunku. Po sklarowaniu sprzętu nurkowego zostaje nam jeszcze czas na wieczorną wycieczkę do „Wordie House”, niewielkiego historycznego budynku dawnej brytyjskiej stacji badawczej z lat 1940-50, a po wycieczce na ciepły prysznic – drugi od momentu wyruszenia z Ushuaia...

1 i 2 marca nurkujemy! Operacja jest logistycznie bardzo skomplikowana, z uwagi na ograniczoną ilość balastu i dostępność pontonów musimy dzielić się na mniejsze grupy. Każde nurkowanie zajmuje nawet i kilka godzin, mimo że pod wodą rzadko z uwagi na niskie temperatury jesteśmy dłużej niż 30-35min – trwa zakładanie i zdejmowanie sprzętu, ładowanie butli i samo dopływanie do miejsc nurkowych – kanały i zatoki wokół stacji wypełnione są ławicami dryfującego lodu, musimy go ostrożnie omijać, czasem przepychać się przez pola drobniejszego paku, bywa że przepłynięcie 1 mili zajmuje 30-40min. Po 2 nurkowania dziennie dla każdego członka grupy wymagają zgodnego współdziałania od 8 rano do późnego wieczora.

Widoki pod wodą wynagradzają wysiłek na powierzchni – morze jest pełne życia, łączki alg, rozgwiazdy, jeżowce, gąbki, różne małże i ślimaki, czasem niewielkie rybki czy krewetki. Widoczność w tym rejonie jest lepsza niż przy wraku Governoen, przynajmniej 15m, prawie wszyscy z nas mają kamery lub podwodne aparaty fotograficzne, więc będziemy mieli piękne pamiątki spod wody po powrocie z wyprawy. No i w końcu mamy szansę obejrzeć od dołu góry lodowe – na powierzchni są utrapieniem dla pontonów, ale spod wody wyglądają imponująco i groźnie, biało-sine fantazyjne kształty rysujące się nad naszymi głowami. Mamy też szansę sprawdzić osobiście że słona woda nie zamarza w temperaturze 0C – blisko powierzchni, w pobliżu topniejącego lodu, nasze nurkowe komputerki pokazują -1C.

Po dwóch dniach nurkowych jesteśmy pełni wrażeń, zmarznięci i zmęczeni, niektórzy mają objawy przeziębienia, nie jest to łatwy rejon do schodzenia pod wodę. Po krótkiej naradzie co dalej wszyscy z ulgą chowamy się w śpiworach. Jutro zaczynamy powrót na północ.

Autor: Janusz




fot. Miłosz Dąbrowski


fot. Miłosz Dąbrowski


fot. Miłosz Dąbrowski

.
2023-03-02
Paradise Bay25-26.02.2023

Po dwóch dniach nurkowania ruszamy w dalszą podróż.
Pogoda dopisuje - jest niemal bezwietrznie, morze jak lustro, świetna widoczność. ( Choć brak wiatru ma też i złą stronę - musimy płynąć na silniku).

Ani przez moment rejs nie jest nudny – zmieniają się krajobrazy, omijamy kolejne góry lodowe i pola drobnego lodowego paku, Selma żegluje cieśninami między górzystymi wyspami pokrytymi lodowcami z których wyrastają czarne skaliste szczyty.

Morze pulsuje życiem - co chwila coś się koło nas wynurza.
Pływających pingwinów i fok widzieliśmy już tyle, że prawie nie budzą emocji, za to stado orek bawiących się wokół jachtu i goniących wieloryby wyciąga na pokład wszystkich. Po kilkunastu minutach orki znikają, ale wieloryby towarzyszą nam przez całą trasę – wynurzając się czasem w oddali, a czasem kilkanaście metrów od jachtu. Widzimy grzbiety, machające ogony, słychać ich głośne oddechy.

Wczesnym popołudniem mijamy duży pasażerski cruiser i parę minut później kotwiczymy przy wyspie Cuverville, naprzeciw największej w tym rejonie kolonii pingwinów.
Po krótkiej przejażdżce pontonami lądujemy na plaży i idziemy podglądać zwyczaje mieszkańców wyspy. W tym rejonie gniazdują pingwiny białobrewe – na obu krańcach na skałach widać ich setki. Mniejsze grupki śmiesznie kiwając się maszerują tuż obok nas. Musimy uważać - przepisy zabraniają zbliżania się do pingwinów na mniej niż 5 m i niepokojenia ich w jakikolwiek sposób. Nie wolno też wchodzić na skały, na których budują gniazda.

Przez 2 godziny krążymy po plaży i ośnieżonych stokach obserwują ptaki stojące na gniazdach, spacerujące po plaży i wspinające się po stromych polach śnieżnych, skaczące do wody i wracające z polowania z pokarmem dla pisklaków.
Dodatkową nagrodą za wspięcie się na zbocze ponad gniazdami jest wspaniały widok na Selmę zakotwiczoną miedzy kilkoma wielkimi górami lodowymi. W tle cieśnina obramowana lodowymi szczytami…

Z pingwiniska wygania nas wizyta kilku pontonów wyładowanych pasażerami z cruisera – robi się tłoczno i atmosfera pryska. Żeglujemy więc dalej do kotwicowisko przy wyspie Ronghe – miejsca naszego nocnego postoju. Po kolacji mniej zmarznięta część ekipy wyrusza jeszcze na krótką wycieczkę pontonem i trafia im się kolejna atrakcja – stadko rozbawionych uchatek nurkujących wokół łódki.

Następnego dnia zbieramy się o 6 rano na naradę i ustalenie planów. W nocy zrobiło się wietrzniej, do zatoki w której cumujemy zdryfowało kilka gór lodowych, fala wzrosła. Rezygnujemy więc z nurkowania przy Ronghe i odpływamy żegnani przez szpalery obserwujących nas ze skał pingwinów. Po kilku godzinach docieramy do następnego postoju. Paradise Bay. Jest to jedyne, na naszej trasie, miejsca gdzie mamy szanse postawić stopę na kontynencie Antarktydy. Wszędzie indziej pływaliśmy przy wyspach rozsianych wzdłuż wybrzeży Półwyspu Antarktycznego. Tu dla odmiany zatoka jest osłonięta z 3 stron i całkowicie spokojna. Możemy więc zanurkować. Wokół jachtu jest płytko i woda wygląda na mętną, nurkujemy więc z pontonu w pobliżu klifu, w szerszej części zatoki. Miejsce okazuję się bardzo interesujące – łąki brunatnych alg, rozgwiazdy duże i małe w kilkunastu gatunkach, wężowidła, gąbki, izopody, żebropław, pojedyncze, niewielkie, wyglądające jak małe krewetki, kryle – mimo zimna - żal wychodzić z wody.
W końcu jednak musimy wrócić na Selmę. Wachta kambuzowa wita nas pizzą!

Po objedzie musimy sklarować sprzęt i uporządkować pokład – po spokojnym noclegu pogoda ma się zepsuć. Jutro czeka nas całodzienny rejs w sztormowej pogodzie w kierunku ukraińskiej stacji badawczej Vernadsky - najdalej na południe (230 km od Koła polarnego) wysuniętego punktu naszej trasy.

Po schowaniu ekwipunku nurkowego do forpiku jachtu płyniemy na jeszcze jedną wycieczkę pontonową w okolice argentyńskiej stacji badawczej Brown. Samej stacji odwiedzić nie możemy (ciągle obostrzenia covidowe), mijamy jej budynki, kilku obserwujących nas mieszkańców i lądujemy na małej kamienistej plaży – w końcu! Stawiamy stopy na lądzie kontynentalnej Antarktydy.
Widoki są przepiękne. Jest słonecznie, ocean niemal bez fal, pokryty ławicami gór lodowych i obramowany zewsząd śnieżnymi i skalanymi szczytami. Niektóre z nich wyglądają na bardzo wysokie. Wg naszych map mają ponad 2000m. Na śnieżnych polach obok lądowiska mamy jak zwykle grupki pingwinów, kilkadziesiąt dalej leży na śniegu foka Weddella, na krach za plażą druga. Zwierzęta muszą być przyzwyczajone do widoku i zachowania ludzi bo ignorują nas zupełnie. Foka zajmuje się swoją toaletą i drapaniem po brzuchu, mimo że robimy jej zdjęcia z odległości kilku metrów.

Przed powrotem krajobraz robi się jeszcze bardziej magiczny – słońce zniża się, chmury i szczyty żółkną i pomarańczowieją, … a ocean zmienia się w morze płynnego złota inkrustowanego błyszczącymi bryłami lodu.
Żal wracać, ale robi się późno. Płyniemy więc na Selmę zatrzymując się jeszcze po drodze na obserwacje siedlisk kormoranów.

Wszyscy mają to samo wrażenie – trudno uwierzyć, że tyle może się zdarzyć w ciągu jednego dnia. Niezwykła podróż w niezwykłym świecie.

Autor: Janusz


fot. Miłosz Dąbrowski


fot. Miłosz Dąbrowski

.
2023-02-27
Enterprise I, Antarktyda 22.02.2023 – 24.02.2023

Przybiliśmy do wraku. Załogant Wito ze sprawnością alpejską – mimo, że w kaloszach - przeskoczył na spalone rdzawe cielsko norweskiej jednostki Governoe i uporał się ekspresowo ze szpringiem i cumą. Tak stoimy.

Następnego dnia rozpoczęliśmy nurkowania. Odprawa i rozlokowanie sprzętu pochłonęły nas bez reszty. Emocje tłukły się w zenicie; rwaliśmy się do pierwszego nura z niecierpliwością dziecka czekającego na rozpakowanie prezentu spod choinki.

Świat pod wodą zadziwiał i zapierał dech w piersi; ślimaki nagoskrzelne, długie robaki, ukwiały rozmaitych kształtów, algi i rozgwiazdy. Zejście wzdłuż burty ogromnego wraku nadawało uroku i tajemniczości akcji podwodnej. Odkrywanie zachowanych w wodzie beczek i elementów statku, wielorybie szkielety i magia toni zachwycały. Emocje wzbudzała śruba napędowa wieńcząca wrak. Jest ogromna, a przestrzeń oddzielająca ją od krawędzi rufy tworzy zielono błękitny portal, przez który przepływaliśmy na drugą burtę norweskiego olbrzyma.
Świat maleńkiego kryla, jeżowców, mikro rybek i innych żyjątek pulsujących pływami otaczał i pochłaniał. Zimno i trud zostały wynagrodzone obrazami, które zostaną z nami już na zawsze.

Za nury jestem ogromnie wdzięczna naszemu przewodnikowi; Miłoszowi. Raz, że poprzez tą wyprawę namówił mnie na nurkowanie, ale tu w oceanie po partnersku przewodził jak najlepszy lider. Dwa dni przy wyspie Enterprise zwieńczyliśmy wycieczką na pobliskie wysepki. Obejrzeliśmy tam pingwiny białobrewe, foki Weddella oraz uchatki. Samce tych ostatnich najwyraźniej ćwiczyły pierwsze starcia, w których w przyszłości przyjdzie im walczyć o względy samic w rozrodczych cyklach Antarktyki. Przy rdzawej budowli pozostałej po wielorybnikach jeden pingwin maskowy wyczekiwał końca pierzenia. Inne okazy pozostałości po niechlubnych czasach wielorybników, powoli, ale bardzo systematycznie pochłaniał czas. Na Selmę wracaliśmy upojeni bliskością natury, odprowadzała nas samica humbaka ze swym młodym; raz po raz to wydychając fontannę kropelek wody i powietrza, to prezentując spektakularną płetwę ogonową. Zza wyspy turkusookich kormoranów powoli wyłaniał się nasz dom na wodzie. Maszt wystający zza wraku wyglądał surrealistycznie. Tym bardziej my; na dwóch pontonowych zodiakach – niczym mikre twory w objęciach lodowych gór i wszechotaczającej bieli, błękitu i oceanicznej toni.

Iza (@Antarktyda czyli szatynka nurkuje)




fot. Wojtek Madej


.
2023-02-25
Enterprise I, Antarktyda
Środa 22 lutego 2023 rok, godzina 14:30 czasu lokalnego (18:30 w Polsce).

Od opuszczenia portu w Ushuaia minęło 4 dni i 10 godzin - i już jesteśmy na Antarktydzie.

Połowa trasy przebiegła bardzo spokojnie, lekko rozkołysany ocean i dobry wiatr pozwalał nam płynąć sprawnie. Na pokładzie można było się opalać, a pod były nawet karty i muzyczka.

Chorzy na chorobę morską już nie marzyli o sztormie, on jednak w końcu nas dopadł. Prawie dwie doby wiało w porywach do 40 węzłów. Ciężko było nam funkcjonować, bo Selma łapała przechył w prawo nawet do 40 stopni. Sterujących zalewały fale, było naprawdę ciężko. Ja w drodze do toalety obi-łem całe ciało, w tym kilka żeber. Ale podobno moja rolka przez stół w mesie była dość spektakularna :), więc było warto się obalić. Taki wiatr utrzymał się aż do pierwszych wysp Antarktycznych uniemożliwiając nam zaplanowane kotwiczenie, co miało nastąpić przed północą 21 lutego. W konsekwencji musieliśmy dryfować przez kilka godzin w nocy.

Poranek z kolei wymagał atencji w omijaniu kawałów lodu. Nie chcieliśmy podzielić przecież losu Titanica. Przebijające się przez niską pokrywę chmur słońce, ale przede wszystkim dostojne wieloryby, urocze pingwiny i szybkie ptaki ściągnęły na pokład naszego jachtu całą załogę. W milczeniu, z otwartymi z wrażenia gębami oglądaliśmy spektakl jaki zafundowała nam natura. Nie łatwo to opisać, szczególnie po piętnie jakie odcisnął na nas legendarny Drake.

I tak ostatnie godziny do wyspy Enterprise i cumowania do wraku Governoen spędziliśmy głównie na fotografowaniu i filmowaniu.
Humory dopisywały, szczególnie po naleśnikach, które można było wcinać bez limitu. Marek z Czarkiem podnieśli poprzeczkę w kambuzie, łatwo następnym nie będzie. Tym bardziej, że obiad po cumowaniu także podali pyszny. Co ważne, dla mnie nowe w rejsach antarktycznych, mogliśmy się w końcu wykąpać, a do obiadu dostaliśmy nawet wino :)).

W końcu zaczęły się wakacje, w końcu każdy zrozumiał po co tu jesteśmy. Nasza przygoda teraz dopiero nabierze tempa. Muszę kończyć, bo zaraz ogarniamy pontony i sprzęt nurkowy, aby już jutro wykonać pierwsze antarktyczne nurki.
Teraz zadowoleni, zmotywowani idziemy działać; mając oczywiście nadzieję że i u Was wszystko jest ok. Pilnujcie status quo, żebyśmy mieli do czego wracać :)))

Pozdrawiamy ciepło i serdecznie!


fot. Miłosz Dąbrowski

Miłosz Dąbrowski